List Otwarty
Z zainteresowaniem przysłuchuję się powracającej debacie na temat zmian w przepisach o prawie do aborcji.
Jestem zwykłym obywatelem kierującym się w życiu zdrowym
rozsądkiem, a od niespełna 4 lat borykającym się z ciężką
niepełnosprawnością swojego dziecka.
Na wstępie
zadeklaruję się: nie jestem zwolennikiem wykonywania aborcji , ale nie
jestem też za bezwzględnym jej zakazywaniem.
Jestem
głęboko zażenowany i przerażony (nie wiem, które z tych uczuć jest
silniejsze) słuchając jak bardzo niekompetentna jest ta dyskusja.
Słuchając jak osoby decydujące o ładzie prawnym naszego kraju
wypowiadają się na tematy, o których ewidentnie nie mają pojęcia. Jak
Profesorowie i doktorzy często uwłaczają godności swojej własnej,
społeczeństwa i godności tytułu naukowego plotąc bzdury pod wpływem
emocji a nie rzetelnej wiedzy. Wymagam od Państwa odrobiny, choć
przygotowania merytorycznego do tej, jak i innych, dyskusji.
Boli mnie szczególnie, jakże łatwa i bezrefleksyjna zdolność do
wybiórczego prezentowania faktów mających na celu na siłę udowodnienie
założonej przez siebie tezy. Szanowni Państwo, Ja i pewnie znaczna część
społeczeństwa widzi to. I śmiejemy się z Was. Bo co nam zostało.
Śmiejemy się przez łzy.
Chcecie decydować o losie innych ludzi, Waszych rodaków, dzieci i wnuków Tych, którzy ginęli za ten kraj na różnych frontach. Może
zamiast niszczyć czyjeś życie spróbujcie, choć raz, coś zbudować? Coś, z
czego bylibyśmy dumni.
Dlaczego w tej dyskusji nie
słyszę nigdy konkretnych propozycji zbudowania kompleksowej instytucji,
systemu opieki nad osobami niepełnosprawnymi? Dlaczego dziś, w XXI w.,
muszę dokonywać wyboru: robić nadgodziny, żeby móc kupić leki dziecku
czy zostać w domu i rehabilitować syna. Dlaczego ośrodków rehabilitacji
mamy tak dużo, że rodzice przyjeżdżają z Koszalina prawie 200 km do Szczecina na 45-minutowe zajęcia dla swojego kilkumiesięcznego dziecka?
Dlaczego muszę jeździć na leczenie z dzieckiem aż ze Szczecina
do Warszawy? Może jednak lepiej, abym poszukał dziadka z Wehrmachtu i
został Berlińczykiem?
Dlaczego, podczas gdy jedyną
skuteczną formą wspierania rozwoju naszych chorych dzieci jest
wszechstronna intensywna rehabilitacja, mamy zapewniony dostęp do góra
4-5 godzin w tygodniu i to pod warunkiem, że się mieszka w dużym
mieście. Co gorsza nawet gdybym znalazł ośrodek, który miałby miejsca na
dodatkowe godziny, to przepisy zakazują korzystania z rehabilitacji w
kilku miejscach jednocześnie.
Ilu z Państwa miało szansę
opiekować się ciężko upośledzonym dzieckiem przez kilka choćby dni?
Podnosić wiotkie ciałko, ważące 15-20 kg, które zwisa jak szmaciana
lalka, po kilkanaście razy dziennie? Albo spastyka, który jest sztywny
jak kij do golfa (to znacie prawda?) i cały się trzęsie i rzuca w
niekontrolowany sposób?
Ilu z Was jadąc ósmą godzinę do szpitala przez pół Polski szukało miejsca na szybkie zatrzymanie samochodu, żeby wypiąć dziecko
z fotelika podczas napadu padaczki i podać mu relanium przez odbyt? A
wiecie jak to zrobić? Widzieliście tę niebieską, zsiniałą twarz waszego
maluszka?
Czy kiedyś zastanawialiście się, czy nie lepiej
byłoby szybko odbić kierownicą w lewo pod tego TIRa żeby to wszystko
się skończyło?
Ja tak!
I pomimo to dziś nie wyobrażam sobie, aby mojego chłopca na świecie nie było.
Ale przerażony jestem, gdy pomyślę, jaka go czeka przyszłość.
Jak długo jeszcze pociągnę sypiając po 5 godzin na dobę, żeby zapewnić
dziecku "bezpłatne" leczenie i "bezpłatną" rehabilitację. A co będzie
jak mnie zabraknie? Czy ktoś go przygarnie? Czy może ktoś z Państwa
potrafi mi wskazać ośrodek do którego trafi mój syn? Gdy skończy lat 18,
wszyscy razem będziemy się modlić o jego śmierć: Wy, bo będzie już zbyt
dużym ciężarem finansowym dla budżetu, a ja, bo nie będę mógł znieść jego niedoli.
I rozumiem przerażenie przyszłych rodziców, którzy nie wiedzą
jeszcze, co ich czeka, ale wiedzą, że będzie ciężko, a wsparcia znikąd
nie dostaną. I nie potępiam ich za żadną decyzję.
A o ile
łatwiej by im było, gdyby lekarz przekazując im smutną wiadomość mógł
wskazać im od razu: tu macie Państwo ośrodek leczenia, przy nim jest
piękny oddział rehabilitacji i pobytu dziennego. Nie musicie rezygnować z pracy i mieć dylematów w rodzaju: leczenie czy jedzenie. Jak dorośnie czeka na niego ośrodek opiekuńczy...
Nie ma tego! A te kilka słów wystarczyłoby, aby problem aborcji ze względu na wady wrodzone sam się rozwiązał.
Usłyszę teraz, że na to trzeba czasu i pieniędzy, rozumiem.
My rodzice dzieci niepełnosprawnych nie mamy czasu na
demonstracje i palenie opon. Jak jestem w Warszawie to cichutko siedzę w
szpitalu, śpię na podłodze pod łóżkiem dziecka i nasłuchuję, czy nic mu
się nie dzieje, żeby zawołać jedną z dwóch pielęgniarek opiekujących
się 50-ciorgiem dzieci na oddziale. Nie mogę iść złożyć petycję, bo
muszę podać dziecku leki w szpitalu jak inni rodzice. Więc nie upomnimy
się o zwykłe ogólnoludzkie wsparcie, aby móc samemu żyć w miarę
normalnie i zapewnić jaką-taką przyszłość naszym dzieciom.
Rodzic z wdzięcznością przyjmie 153 zł dodatku i nie w głowie mu protesty.
Dlatego zwracam się do was z apelem, politycy i działacze
wszystkich opcji, z lewej i prawej, tej chrześcijańskiej i tej świeckiej
strony sceny politycznej: zamiast zaczynać od niszczenia ludzi, dajcie
im nadzieję. Zbudujcie, choć raz, coś wspólnie. Aby nasze dzieci mogły
powiedzieć: to jest dzieło naszych ojców i jesteśmy z niego dumni.
Zapewniam: żaden, nawet najpodlejszy rodzic nie podejmuje tak trudnych
decyzji dla własnego widzimisię. Jak zobaczy, że nie zostanie sam w
obliczu nieszczęścia, będzie kochał swe trudne dziecko po kres swojego
życia.
Czekamy na Wasze listy. Napisz: listydogazety@gazeta.pl